155. urodziny Hajoty

Autor:
Drukuj artykuł

Wiadomo, że kobietom w pewnym wieku urodzin obchodzić już nie wypada. Chyba, że owa dama przyszła na świat dokładnie 155 lat temu i dzisiaj żyje już właściwie tylko w pamięci znawców literatury i historii Polski. Jej postać przetrwała również dzięki temu, że stała się patronką urokliwej ulicy na warszawskich Starych Bielanach i towarzysko-dziennikarskiego stowarzyszenia Hajoty Press Club, które ma swoją siedzibę pod tym właśnie adresem. Warto opowiedzieć o losach tej polskiej pisarki, poetki, tłumaczki, feministki, działaczki społecznej i podróżniczki, kobiety pięknej i odważnej, wiodącej niezwykle barwne - jak na owe czasy - życie.

Helena Janina z Boguskich Pajzderska-Rogozińska, bo o niej mowa, przyszła na świat 16 maja 1862 roku w Sandomierzu. Bardziej znana jest dzięki nazwisku swojego pierwszego męża, Stefana Szolc-Rogozińskiego, polskiego podróżnika i badacza Afryki, który chciał spolonizować dla Polski kawałek... Kamerunu.

Hajota - bo taki pseudonim przybrała panna Boguska, kiedy zaczęła publikować swoje nowele i powieści - po śmierci ojca przeniosła się wraz z matką do Warszawy. Tutaj kształciła się na prywatnej pensji pani Guerin, poznając między innymi dogłębnie języki obce. To pozwoliło jej po latach tłumaczyć z sukcesem na polski modne wówczas powieści z angielskiego, francuskiego i hiszpańskiego. Wiedzę dla młodej panienki w owych czasach mniej potrzebną, a przez zaborców zakazaną (o polskiej literaturze, historii oraz geografii) - zdobywała na tajnych kursach w prywatnej pensji Natalii Porazińskiej.

Zadebiutowała jako autorka bardzo wcześnie, bo już w wieku... trzynastu lat, na łamach prasy, jak to wówczas bywało. Tak przecież powstawały najsłynniejsze powieści tych czasów. Kolejne rozdziały "Ogniem i mieczem" czy "Lalki" ukazywały się cyklicznie w poczytnych gazetach. Ale jej twórczość doczekała się również wydań książkowych. Obracała się przecież we wpływowych kręgach literackich salonów Warszawy, z pewnością wiele ułatwiała znajomość z ówczesną gwiazdą wielkiego formatu, poetką Jadwigą Łuszczewską, czyli Deotymą. A także Bolesławem Prusem, czyli człowiekiem - instytucją ówczesnego kulturalnego życia stolicy.

To właśnie dzięki naszemu niedoszłemu nobliście ("Lalka" to zdecydowanie niedocenione arcydzieło) poznała Hajota swojego pierwszego męża. Stefan Szolc-Rogoziński wygłaszał właśnie w Warszawie odczyt na temat pierwszej wyprawy do Kamerunu w latach 1882-1885. Prus był rzecznikiem owej ekspedycji, która miała na celu - jak wyjaśniał Szolc-Rogoziński ? zdobycie przylądka wolności dla Polaków ciemiężonych pod zaborami. Jej pomysłodawca, wówczas już, mimo młodego wieku, członek Paryskiego Towarzystwa Geograficznego ? dzięki sprawnie przeprowadzonej akcji promocyjnej i PR-owej ? zdobył fundusze na swój wyjazd, argumentując, że ta misja narodowa zwraca oczy świata na sprawę polską. Wyprawa pod banderą warszawskiej Syrenki cieszyła się rzeczywiście ogromnym zainteresowaniem - podtrzymywały je sensacyjne doniesienia z opisami afrykańskich plemion i ich zwyczajów, egzotycznych lądów i roślinności.

Rogoziński wraz z towarzyszami Leopoldem Janikowskim i Klemensem Tomczkiem - ten ostatni przypłacił wyprawę życiem, bo zmarł w 1884 r. na tropikalną chorobę - odkryli między innymi Jezioro Słoniowe, zdobyli najwyższy szczyt Kamerunu - Fako, zbadali też wybrzeże tego kraju i dorzecze rzeki Mungo. Stworzyli również szczegółowe mapy Afryki Środkowej i słowniki - za ich sprawą nawet dzisiaj możemy badać języki nieistniejących już plemion. Dzięki pozyskanym przez nich eksponatom powstało również warszawskie Muzeum Etnograficzne. Bazą wypadową wyprawy była kupiona - za garść świecidełek, kilkadziesiąt części męskiej garderoby i butelek dżinu - wyspa Mondoleh u wybrzeży Kamerunu. To miała być właśnie owa pierwsza polska kolonia. Jej właściciele musieli jednak skapitulować w obliczu przewagi niemieckich statków. Któryż to już raz w naszej historii...

Nic więc dziwnego, że opromieniony sławą kameruńskiej wyprawy Szolc-Rogoziński zafascynował młodą literatkę. A i piękna, charyzmatyczna poetka zaczarowała swoim urokiem młodego podróżnika. W 1888 wzięli ślub i wyruszyli na Czarny Ląd. Tutaj kupili plantację kakao na wyspie Fernando Po (dzisiejsza Bioko) w Zatoce Gwinejskiej - zyski z niej miały sfinansować kolejną ekspedycję podróżnika. Hajota brała udział w wyprawach męża w głąb Afryki Środkowej, jako jedyna kobieta dotarła w czasie jednej z nich na szczyt Clarence Peak na wyspie Fernando Po. Barwnie opowiadała o swoich przygodach na odczytach po powrocie do Europy: w Madrycie, Neapolu, Rzymie i Paryżu. Została członkinią Towarzystwa Geograficznego w Madrycie i Towarzystwa Afrykańskiego w Neapolu.

Kariera Szolc-Rogozińskiego jako kakaowego plantatora nie trwała długo i niedoszły kolonizator-bankrut musiał wrócić do kraju wraz z małżonką. To był również koniec ich małżeństwa - dokładnie nie wiadomo, co się wydarzyło w czasie owych afrykańskich lat ich związku, ale rozstali się dość dramatycznie, ogłaszając separację. Szolc-Rogoziński zaś w 1896 roku zginął tragicznie w Paryżu pod kołami omnibusu - zabiła go paradoksalnie cywilizacja, a nie tropikalna choroba. A młoda wdowa niebawem znowu wyszła za mąż, za architekta, Tomasza Pajzderskiego. Po czterech latach znowu owdowiała i do śmierci pozostała sama. Nie miała dzieci. Zmarła w 1927 r. w Warszawie i pochowana została w rodzinnym grobie na Powązkach. Już rok później jej pseudonimem nazwano bielańską ulicę, gdzie, jak wieść niosła, chciała osiąść na stare lata. Jej pierwszy mąż, nawiasem mówiąc, również jest patronem ulicy - na warszawskim Ursynowie, czyli na przeciwległym krańcu miasta. Co symptomatyczne, bo po rozstaniu podobno unikał swojej żony jak diabeł święconej wody.

Pozostały po niej sentymentalne, przyznajmy to otwarcie: czytadła (które nie przetrwały upływu lat) ze śmiałymi jak na owe czasy scenami erotycznymi i powieści dokumentujące afrykańską wyprawę z barwnymi opisami zwyczajów, strojów, przyrody i... obyczajów kulinarnych. Te ostatnie również dzisiaj czyta się z niejakim zainteresowaniem.
Hajota posługiwała się również drugim literackim pseudonimem: Lascaro, ale to pod tym pierwszym znają ją współcześni warszawiacy i bywalcy Hajoty Press Club.

MONIKA ISKANDAR
Prezes Hajoty Press Club